Spotkałam dobrego człowieka Opatrznościowym zesłaniem cudu do mego życia W jego oczach mieszka cały wszechświat Wzbudza w mym sercu najpiękniejsze uczucia Przeczysta jest jego dusza
Dziękuję szlachetny panie Za delikatny dotyk kojący ranę Uzdrawiający uśmiech na powitanie Gest prawdziwego przyjaciela Magiczny dar czarodzieja
Trzepotem skrzydeł porwanych podniebnie Świetlistą łuną przenikającą ciemnię Bystrą ławicą mierzącą głębię Objawiam panu swą wdzięczność Wielką po nieskalaną wieczność
Świt wznosił się nad mokradłami w oparach rośnianej poświaty Powietrze żywiołowo pobudzały furkotem w locie ptaki Euforyczne poruszenie chwackich stworzeń rzecznej doliny Chwaliło cnoty wdziękini w błogostanie świetlistej krainy Rezonował echem gąszcz szuwarów rozfalowanych haustami Spijając z pni świeże soki frenezji spragnionymi ustami
W zwiewnej szacie spowitej błyszczącą nicią soczystej zieleni Zstąpiła boso w skłonie kłosom finezyjna nektarem ziemi Jej ramiona otuliły sensualnie pień gajnego runa Wezbrała mgielną falą ze snów rozgorzała pożogą łuna W pieszczocie z powietrzem żywotliwe sylfy zaigrały szeptem Lejmoniady spąsowiały policzki łąk rumianym afektem
Z nobliwością siadła na leśnej polanie w świeżości zorzanej Ręce unosząc dziękczynnie westchnęła wzruszenia rozkochaniem Serce zatrzepotało jak paź żeglarek fruwając z gracjami Figlarne promyczki słońca łaskotały policzki pasjami Wargi rozchylone w zachwycie sączyły rześkość jutrzenki Stópki w muślinowych pantofelkach zakreślały gamą wdzięki
Na skraju bujnej gęstwiny wśród traw uszka strzygł zając poczciwy Z wodnych przestworzy jął łypać oczkiem bystrym stwór wąsem sędziwy Dziarska wiewiórka z łapką na gałązce buja hożo w obłokach Z zaciekawieniem dzik familijnie chrumka w przydrożnych obrokach Sarna z koziołkiem zatrzymały się naraz czujnie w rączym stępie Na wzniesieniu łoś zalotnie porożem schlebia dorodnej klępie
Z oparów mgielnych żywicznego poszycia wyrosła w schwał postać W honorowości pomna potrzebom niewieścim chwalebnie sprostać Śladem ściółczaną dębiną roztaczanych wonności borowika W rozłożystej pelerynie światłości dzielnego wojownika Rozległości łaskawe płomiennie składać do cichej przystani Z pisklętom ścielonymi gniazdami tchnieniem wielkodusznej pani
Kląkł zacny rycerz pasyjnie u stóp hołubionej gołębicy Od łez wilgotną twarz tęsknie wtulił w przytulne łono dziewicy Palcami oplótł biodra wysmukłe smakując pocałunkami Brać leśna wespół ochronnym kołem pieśń w niebo wzniosła dumkami Ujęła niewiasta lico przelube subtelnią czułych dłoni Błękitne oczy cną więź miłości poczęły w duchowej toni
Żarliwość uczuć ponad głowami wzniósł lotnie czyż kolorowy Drży tembr głosu serca dzikością dziuplich głuszy pramądrej sowy Zmysły rozkosztowały w niebiańskiej szczęśliwości białej liliji Dwa kwiaty pnące ku słońcu splecionych ciał rozkosznej idylli Strzeliści jak drzewa pod baldachimem eterycznego bractwa W sezamskich dłoniach chronią siebie gwiazdowym pyłem wszechbogactwa.
W zgrabnie dopasowanym stroju kąpielowym Wpłyniesz zwinnie w nastrój pogodnie kolorowy Na miękkiej fali swady, lekkości, swobody Kołysząc toń śmiało na spokojnej powierzchni W błyskotliwym atelier znad wszechwiednej wszechni Skupieniem po duszy przepaściste głębiny Pieszczoty pływem ścieląc błyszczące muśliny
Kiedy ruch zsynchronizuje łagodność wody Plusk dziarski zwiastuje hożo morowe gody Strużyn kaskadami bujnie rozhuśtanymi W mieniących się kasztanowo lokach ondyny Wodorośle rączo wiwszy awansem wiry Łaskotać zechcą azymutem względem miry Nęcąc z szelf szmerem w przenikliwy falset skwiry
Podwodny świat pomni odsłonić den podwoje Roztropnej uwadze po skwapliwe ostoje Wodząc korytarzami baśniowej krainy Subtelnością śladów nimf z podwodzia doliny Rąk śmigłych wioseł naprzeciw kłębiącej piany Strzelistych nóżąt jak porcelanowe dzbany Srebrzystą łuską kunsztownie inkrustowanych
Przenikniesz oceanicznie wiedzy skarbnicę Wodospadem źródlanie przekroczycz granice Dociekniesz spuścizny tajemnic galaktycznych W splocie słonecznym rwącym nurtem tafl błękitnych Nur pierwotny wzburzy konstelacją pamięci Po wszechświata otchłannie z wód spiralne kręgi Ekstatycznym haustem potrząśnie prąd ożywczy
Ławice dogłębnością wzniosłego królestwa Z przeczystości komnat kryształowego wnętrza Nadpłyną barwnie łanami raf koralowych W złocie piasku z wiekuistych klepsydr czasowych Spływem serpentyny do misteriów jestestwa Po świetlistych intymnie w rozedrganiu ścieżkach Nieomylnie w intropatii kompasu serca
Rozpyli się szadź sędziwego uroczyska Drobiną kropel w skrytym szepcie rozlewiska Rosząc twarz siateczką misterności wzruszenia We łzach źrenicy galaktycznego widzenia W pocie czoła sięgłego gwiezdnego sklepienia Strugami kosmyków myśli w uczuć przystani Z przypływem przejrzystości w refleksie harmonii
Tako cykliczność wieczystego biegu życia W każdej kropli wody z istnością się spotyka Biorąc z niej początek, wieńcząc weń losów dzieje Mierząc prawdę, odwagę, mądrość, przeznaczenie Kąpiąc pragnienie w źródlanej topieli weselem Błogosławiąc szacunkiem, dbałością, zrozumieniem Jako siebie ze współistnienia namaszczeniem
Ilu kroplom mżącej fali Zdoła tajnię tchnień ocalić Bodźcem z bezkresnej oddali Toń muskana mgłą subtelnie Z wód żywota w czystą jednię Jak daleko wzrok dosięgnie Istność pulsującym sercem
Kiedy rozbrzmią zmysłów struny Tkając z wzruszeń dusz całuny W doznań tkliwość srebrnej luny Sięgającej gwiazd fortuny
Jak wzruszenia namaszczeniem W świętą pieczęć zwów misterię W lot motyla losu wstęgą Łanem żyznym słów potęgą Wpisze nurtem w myśli skarby Drogocenna lekkość harfy Rozedrganej muzą gamy Pryzm skąpanej oparami
Skąd powiedzie tonią mgielną Skore zmysły w świetlnym spektrum Rozsrebrzałą woni perłą Smuga łasa gwiezdnym widmom Zajrzeć w oczy śmiałą wizją Mar powstałych z mórz poezją
W koronkową szadź odziana Upojeniem rozpachniała Z tęczy pasm rozpromieniała Ustom plenna w słodki nektar W zwiewnych z obfitości wdziękach Wieszczo w mądrość świata wzięta Aksamitna snem lawenda
Powoli zapadał zmrok. Puchate obłoki, kąpane w pomarańczowo-czerwonych promieniach zachodzącego słońca, płynęły sennie wzdłuż linii horyzontu, na którym w ich tempie zarysowywał się kontur łodzi, wydając się, nawet w oddali, pokaźniejszych rozmiarów od kajaka Serene.
– Nadpływają nowiny z daleka o tym, co nas czeka w zbliżającym się czasie. Czy jesteście gotowi przyjąć je ze spokojem? – oznajmiła Serene.
– Przesądzasz doniosłość ich wyprawy. Skąd wiesz, że wiozą wieści z nadchodzącego czasu? – zapytał jeden z wilków.
– Spójrzcie tylko na dziób łabędzi, kadłub mieniący się złotem i girlandami kwiatów, naręcza róż na pokładzie oraz czterolistną koniczynę na żaglu – wyliczała Serene w rozpromienieniu.
– Co one oznaczają? – dociekał wilk.
– Łabędź uskrzydla bezwarunkową miłość złotej ery duchowego przebudzenia w osnowie edeńskiego piękna, spokojności i szczęścia.
– Czy takąż też wymowę nosi misja niesiona w płomieniach jeźdźców gorejących jak żywa pochodnia? – rozbrzmiał barytonem kolejny głos z wilczej watahy na wspomnienie spotkania z czteroma ognistymi postaciami.
– Postrzegaj sercem otwartym na światłość duszy w swojej wolności. Dostrzeżesz wówczas więcej i głębiej odczujesz siebie w przestrzeni życia. Ujrzysz różne jego alternatywne oblicza. Ostatecznie zawsze dokonasz wyboru samodzielnie, dokąd zmierzasz. Pytając o drogę serce, zawsze dotrzesz do celu bezpiecznie. Jeźdźcy podjęli taką decyzję, dlatego ich ogień zmienił swą kategorię na płomień, niosący ciepło miłości, w którym ogrzewają się serca łagodne, łaskawe, dzielne i szczere. Tym samym przestali nieść zniszczenie. W zamian ponieśli uzdrowienie jak żywą pochodnię przed siebie dla świata, wiodąc go do pokoju, wskrzeszenia i światła. – wyjaśniła Serene z głębokim spokojem w głosie, a jednocześnie zdradzając nim szczere wzruszenie.
– A nadpływający statek jest tego prawdziwym uosobieniem! Jakże szybko działają intencje składane sercem, jak konsekwentnie spełniają się prostolinijne życzenia! Wyrażajmy nieustannie sobą dobro, a stanie się ono naszym codziennym otoczeniem. – wyraził najstarszy z wilków.
– Moi prawdziwi przyjaciele, dziękuję, że jesteście przez cały czas ze mną, pomimo wielu przeciwności losu i dokuczliwych przeszkód. Ujawnijcie, proszę, waszą wilczą tajemnicę, dlaczego mnie tak pilnie strzeżecie, co skłoniło was do tego. Przecież nie leży to w waszej wilczej naturze, aby podążać za człowiekiem.
– Przecież sama jesteś jedną z nas, dzikich stworzeń natury. Urodziłaś się pod gwiazdą, która prowadzi cię wertepami, a twoje serce jest wolne jak bezkres morza, by porywać sobą dusze osamotnione, zagubione i uwalniać je od trosk i zwątpienia. Otrzymałyśmy impuls jako zew, aby cię strzec i prowadzić przez głuszę i gęstwę, kiedy czas ześle taką potrzebę. To twoje serce nas przywołało swoim żarliwym życzeniem zaufanego towarzystwa, a my jesteśmy najwierniejszą personifikacją ochrony dla ciebie – ponownie zabrał głos osobnik najbardziej sędziwy wiekiem, tudzież cieszący się w swej dostojności wierną estymą pośród innych wilków.
– Kiedy byłam małą dziewczynką, spotkałam w lesie wilka ze złamaną łapą. Leżał bezwładnie wśród mchu, a ja choć w dziecięcej subordynacji przebywałam karnie w towarzystwie moich rodziców, podbiegłam w jego stronę spontanicznie, czując, że mnie bardzo potrzebuje i wzywa siłą swojej woli. Rodzice, widząc, dokąd bieżę, podążyli za mną. I tak wspólnie znieśliśmy wilka do naszej leśnej chaty, by opatrzeć i pokrzepić obolałe zwierzę. Ono było nam tak bardzo wdzięczne, że wnet poczuło się lepiej, jedząc z apetytem znoszone mu racje żywnościowe i pijąc łapczywie wodę. To przy nim nauczyłam się rozpoznawać mowę zwierząt. Nastąpiło to z chwilą jego powrotu do swojego naturalnego środowiska po obopólnie afirmowanych miesiącach leczenia jego łapy, aby mógł znowu swobodnie przemierzać rozległe połacie. Tak bardzo chciałam zrozumieć, co wyrażają wydawane przez niego dźwięki, a zarazem być przez niego wyśmienicie zrozumianą w uzewnętrznieniu wielkości mojego przywiązania do niego, że nagle stało się coś tak bardzo nieoczekiwanego, choć pożądanego. Oto wilk zaczął mówić do mnie ludzkim głosem, rozumiejąc przy tym moją mowę! Co istotne, moi rodzice w ogóle nie orientowali się w zaistniałym zjawisku, gdyż dla nich głos wilka nadal pozostawał wyłącznie wyciem, warczeniem, skomleniem, szczekaniem i piskiem.
– Jak wyglądał ów wilk? Czy spotkałaś go ponownie? – dopytywał z przejęciem najmłodszy z watahy.
– Wilk był tak samo biały jak wy, tym bardziej osobliwym było spotkanie z nim, kiedy wokół dominowały czarno umaszczone wilki. Po jego powrocie na łono natury, komunikowaliśmy się wielokrotnie i razem przeżyliśmy mnóstwo przygód.
– Opowiedz nam o nich koniecznie! – prosiły chórem wilki.
– Uczynię to wkrótce z miłym sercu wzruszeniem – Seren przerwała milczeniem, odwracając głowę w stronę wodnej przestrzeni. W ślad za nią podążyły spojrzenia wilków.
– Łajba zbliża się do nas z imponującym zapałem i wkrótce wpłynie na wody terytorialne. Przygotujmy się na powitanie pogodnych przybyszy, wiozących ważne przesłania dla wszechświata i ludzkości – rozbrzmiał dźwięcznie głos Serene.
– Ciekaw jestem, kogo zastaniemy na pokładzie i jak przebiegnie nasze powitanie – zastanawiał się najpostawniejszy z wilków.
Serene siadła na złocistym piasku, zanurzanym miarowo wzbierającą falą błękitnej tafli wody, w której coraz wyraźniej dało się dostrzec odbicie konturów unoszącej się sennie, choć konsekwentnie do przodu, łodzi. Otoczyły ją wianuszkiem bezwarunkowej przyjaźni białe wilki, które siadłszy przy niej z przednimi łapami czujnie wysuniętymi do przodu, wilczym okiem oraz węchem z przenikliwością penetrowały najdrobniejsze szczegóły łodzi, gdy ta cichuteńko dobijała do brzegu.
Tymczasem przy panującym w zgromadzeniu stanie wysublimowania, całkiem nieoczekiwanie ze strony polany nadszedł cichaczem, dostojnie krocząc, dorodny kocur ze wzniesionym dumnie do góry ogonem, rytmicznie falującym na boki niczym z wiatrem żagiel na wysokim maszcie. Puszyście lśniąca odcieniami rudości sierść i chwacka mina świadczyły o jego wyśmienitej formie oraz jemu tylko znanych zamiarach. Nie bacząc na toczące się właśnie wydarzenia, siadł obok Serene i rozpoczął rytualnie swoją regularną toaletę, po czym zaczął wspinać się na rozłożystą wierzbę płaczącą, której długie konary i gałęzie zanurzając się falująco w wodzie, jakby sączyły ją spragnione rozgrzanym powietrzem. Zadowolony kocur siadłszy na samym wierzchołku drzewa w gęstwinie liści, odtąd miał wszystko w zasięgu wzroku, sam pozostając nieosiągalny dla oka.
Rdzawy kocur nie odciągnął bynajmniej uwagi pozostałych istot od oczekiwanej łodzi, bowiem jego nagła obecność nie była dla nich żadną osobliwością, przyzwyczaiwszy ich do swoich kocich wędrówek własnymi drogami i tajemniczą naturą z odległych światów. Fascynował ich niebywałą indywidualnością, niezłomnym charakterem i balansującą pomiędzy światami naturą, swoim pojawieniem zwiastując niecodzienne wydarzenia, co tylko umocniło wszystkich w sile gotowości na przyjęcie nadpływających orędowników przyszłości.
Naraz wraz z łagodnie unoszącą się falą zaczęła płynąć spokojna melodia o aksamitnych dźwiękach. Pod dotykiem palców lirnika liryczna muzyka sączyła się ze strun dostrojonych do najwyższych wibracji, niczym prosto z nieba. Wszystkie oczy z brzegu poszukiwały autora tej niebiaskiej nuty, jednak bezskutecznie. Dopiero kiedy zapiał kur, donośnie obecny na pokładzie, rozpoczęło się tam niemałe poruszenie. Oto wyfrunęły białe gołębie, zajumjąc kolejne szczeble na salingach masztu. Potem wyskoczyły spod pokładu także białe zajączki, a zaraz za nimi małe zwinne wiewióreczki. Kiedy pokład był już wielobarwnie wypełniony wszelkim stworzeniem, rozległ się śpiewnie tenor, nawołujący do zachowania spokoju. Wówczas wyłoniła się zza gwarnej dziatwy nadobnie smukła sylwetka srebrnowłosej istoty, wspierającej się wykwitnym w swej prostocie promienistym kosturem. Zapanowała czcigodna cisza, którą ozdabiał jedynie trzepot motylich skrzydeł ulatujących sponad ramion owej nadobnej postaci, a z jej pogodnej twarzy oraz wielkich niebieskich oczu, łagodnie obejmujących otoczenie, rozchodziło się niewidzialne światło, dające się odczuć jego ujmującym ciepłem, rozjaśniającym przestrzenie.
– Niesiemy dobrą nowinę dla wszechświata – wraz z motylamy w wielobarwnych odcieniach wybrzmiał złotousty ton, wprawiający serce w najczulsze uczucia rozkosznej lekkości. – W roku 2060 rozpocznie się Złota Era Ziemi. Do tego czasu Ziemianie rozliczają się ze swoim dotychczasowym istnieniem, aby doskonale przetransformował je w uszlachetniającym procesie w nowe dzieje. Zostają uleczone wszystkie rany. Bezwarunkowej miłości ustępują bóle, lęki, żałości. Tym samym zmienia się ziemskie otoczenie, materializowane siłą myśli, słów i czynów, które łakną już tylko uwzniaślać się w szlachetności, zdrowiu, mądrości i wolności.
– Jaka jest nasza rola? Co mamy czynić, by proces ten następował pokojowo? – spytała Serene.
– Obdarzajcie siebie wzajemnie tym, co napełnia wasze serca spokojem. Strońcie od tego, co stara się go zakłócić. Światłość w waszych duszach pozwoli wam w harmonii czynić wspólnie dobro, które łącząc się dokonuje głębokiej przemiany, wytwarzając na ziemi aurę miłości o boskiej mocy, wobec której edeńskie światło wolności posiada wyłączne prawo dostępności. To szacunek do siebie nawzajem. To radość, która uskrzydla. Ten proces trwa, a wy jesteście jego protoplastami, tworzącymi bosko harmonijne dzieła.
Uśmiech zwieńczył wzniosły wywód, po którym świetlista poświata spowiła łódź, a ta w jej oparach zaczęła powoli oddalać się od brzegu. Wtedy cichość przeniknął ten sam dźwięk liryczny, wobec którego powietrze drżało poruszeniem, a łzy czułości płynęły po policzkach obecnych w tym seraficznym nastroju. Jedynie zawadiacki rudzielec na szczycie rownież płaczącej wierzby, wyprężył swój koci grzbiet, przeciągnąwszy się ostentacyjnie i tylko uszy wysoko postawione zdradzały jego żywe zainteresowanie i zrozumienie odświętności zaszłych okoliczności.
– Znamy daną nam misję. Z nią wypełni się pokojowo przesłanie niebiańskiego posłańca. Wnieśmy ją do serc naszych i do świata! – krystalicznie czystym tembrem rozśpiewała się Serene, zachęcająco rozświetloną ochoczością wiodąc pozostałych słuchaczy do pójścia jej promiennie klarownym śladem, wyznaczającym nowe ścieżki ku arkadyjsko słonecznej potomności.
Żwawą konstelację myśli Świat dający się w noc wyśnić Chroni konarami drzewo W splocie korzeniami z ziemią Konwersuje szumnie wiatrem Luminując głowę światłem Pierś napełnia dech świeżości Byle życie z ochoczości W nasyceniu z otoczeniem Żarliwością jąć płomieniem Napełniając w lot powietrzem Co natchnieniem pisze wiersze Oblekając czystym pięknem Dając odczuć zwy najgłębsze Dziko rosłe wolnym szczęściem W tajemniczej znaków gęstwie
Drzewo tlenowe z czasem Odpowie altem i basem Na niezadane pytanie Cieni rozmytych szeptanie
Cokolwiek dane naturze Wybrzmi w donośnym wtórze Ornamentalną inskrypcją Rozbrzmiałą klarownie dykcją Olśni zachwytem duszę Wiedzą nasyci hucznie Dlatego celebruj solennie Dobrodziejstw przyrody pełnię Odwdzięczy się suto gamą Łask szczodrych mocą tożsamą Ujmie w swe dłonie twe szczęście Darząc wciąż mądrze i wdzięcznie Szanuj cierpliwie jej ciszę Przez nią przemiawia głos w lirze Nią anioł objawi swą twarz Ocalenia misją na czas
Po alchemię przemień pilnie Życie laboratoryjnie Powołane ongiś na świat W nieobecny potomnie ślad Nadaj drzewu boskie tchnienie Jako ono żywi tlenem
Świat cały zonieśmielał w obecności wielkiej miłości Skłaniając się nisko w pąsie wdzięczności Pięknym sercom pełnym wzajemnej wolności Oczy przeniknęły się głębią Wzbierającej rozkoszy Wiatr poniósł westchnienia Po niwie pierwszej rosy Ziemia zadrżała dreszczem wzruszenia Chłodząc deszczem rozedrgane powietrze Och, jeszcze, proszę, nieś mnie W podroż dookoła świata Po wodach uniesień Poprzez doliny i wzgórza ze światła Podniet rozpalonym tchnieniem Do miejsc wciąż nieodkrytych Intymnie dziewiczych Mistycznych, tajemiczych Poczuję się w nich jak w domu Rozgoszczę duszą uskrzydloną Czas przytuli nas spełnienia płaszczem Połączymy się w nim na zawsze Rozbłysną wszystkie gwiazdy w ramionach księżyca Spokojna, szczęśliwa przystań życia Po niebiosy uważna strażniczka Myśli sielska wędrowniczka Pachnąca świeżością niczym wiosna Odwieczna odyseja miłosna
Radosne oczekiwanie zawsze objawia się nadzwyczajnie Na ogół to roszkoszne pomrukiwanie z ogonkiem uniesionym zabawnie Uszkami strzyżącymi na zmianę w wąsika wzniosłym akompaniamencie Bywa, że spotkasz się z brzuszkiem odsłoniętym beztrosko Łapkami zajętymi finezyjnością A nawet bieganiem, skakaniem, drapaniem Zawsze wtedy, gdy w powietrzu unosi się ekscytujący aromat przygody w nieznane Przez bezkresne łąki, wertepami zakrzewionymi urodzajnie Preferowanie samodzielnie własnymi ścieżkami A jeśli w towarzystwie, to tylko pod rękę z księżycowym refleksem Jak się jednak zachować, jeśli dwunoga istota zechce podążać śladami dzikiego kota? Niechaj ubierze plecaczek do zwiedzania świata wespół ze swym wąsatym bratem W wędrownych pieleszach komfortowo i wygodnie razem jednym śladem zgodnie Łypiąc raz za razem oczkiem na oddalającą się przestrzeń we wzajemnym sąsiedzwie W kieszonce zabulgocze butelkowana woda z odgłosem w ziarenkach przysmaków Kulminacyjnie wabiących do siebie z fajrantowych czasów Rozległe połacie na łonie natury do przemierzania w tempie pomysłów od gibkiej sztuby Zawsze w bliskości ukochanego człowieka, który biega, nawołuje, czeka Bierze entuzjastycznie w ramiona, nosi, głaszcze, przytula I znów hyc do plecaczka w jego otwartych ramionach Wreszcie powrót w zapachach drzew, euforii, rozmarzenia Aby w cieple domowego ogniska Cieszyć się z wdzięcznością swą obecnością i wzajemnie ściskać Przy akupunkturze z nie lada pazurem We wtórze pomrukiwań do następnej przygody W plecaczku pełnym śladów wiatru, słońca, wolnej przyrody.
Serce biło intensywnie w piersi Serene, jednak pewnym spojrzeniem spotkała się z czterema jeźdźcami, którzy próbowali przeniknąć ją na wskroś swoimi płomiennymi oczami, w odpowiedzi napotkawszy jednak barierę ze światła tak jasnego, że nawet ich ogienne oblicza wnet w nim z pokornością zbladły.
– Przybywamy właśnie do Ciebie z bardzo ważnego powodu. Wiemy, że komunikujesz się z niebem, a nam potrzebna jest wiedza stamtąd do zdobycia celu naszej podróży.
– Jakiż to cel, skoro sami nie znacie do niego drogi?
– Dążymy do złagodzenia zarówno wszelkich wyboi, jak i konsekwencji naszej wyprawy.
– Co dokładnie macie na myśli?
– Jesteśmy wysłannikami zachodzącej przemiany. Naszym zadaniem jest jej uwolnienie. Choć wyglądamy tak groźnie, to tak naprawdę chcemy zamortyzować skutki naszej drogi. Jesteś tą, która może nam w tym pomóc.
– Co mogę dla Was zrobić?
– Jedź z nami w najgłębszą ciemność, aby rozświetlić ją boskim światłem miłości, bijącym z Twojego serca po to, by świat wszedł z łagodnością w nową przestrzeń swojego istnienia bezpiecznie dla niego. Wiemy, że już przemierzyłaś nie raz owe mroczne korytarze piekieł, aby teraz jaśnieć jak gwiazda na niebie. Nam dane jest zbierać dusze z otchłani, a Ty możesz pomóc nam je ocalić tym światłem, które przepływa przez Ciebie prosto z nieba.
– To dla mnie niezmiernie budująca nowina, że Waszą wolą jest wsparcie dla wszelkiego istnienia. Pomogę Wam całą mocą swojego jestestwa, lecz z miejsca mnie tylko znanego, śląc światło sukursem Wam w drodze, którą obraliście z przeznaczenia. Bądźcie pewni, że ciepłe światło bezwarunkowej miłości będzie z Wami, płynąc z nieba przeze mnie. Jestem Wam bardzo wdzięczna, że przybyliście do mnie z tym posłannictwem. Wierzcie, że zawsze możecie na mnie liczyć w tym boskim dziele, którego orędowniczką jestem tutaj na Ziemi.
– Jak będzie wyglądać Twój akt wsparcia dla nas? Jak go rozpoznamy?
– Lekkością serca. Wasze miecze będą dotykać łagodnie, choć stanowczo, jednak nie będą zabijać, ani ranić, nawet napotkawszy największy opór. Zło zostanie przez nie rozproszone do ziemi, która je pochłonie, uziemni, przemieni w uzdrawiające światło wskrzeszenia do świeżego życia na nowej Ziemi.
– Będziemy świadkami Twojej obecności?
– Ja jestem tylko posłanniczką tej boskiej miłości, która przepływa przeze mnie nadziemskim światłem z nieba, jednak to nie ja leczę, nie ja wskrzeszam, lecz ta najwyższa boska siła, którą odczujecie tylko sercem. Sami doświadczycie tego boskiego dotyku, ilekroć pomyślicie o blasku jego. Oto i on!
Z dłoni i oczu Serene zaczęły napływać wiązki światła, mieniącego się kolorami tęczy, a mogły je ujrzeć jedynie skupione na nich zmysły. Wnet zauważyły je konie i wilki, a w ślad za nimi jeżdźcy wodzili oczami, którymi bezwiednie zaraz spalały wszystko wokół siebie.
– Czy my nie zniszczymy tych promieni naszą ognistą aparycją?
– One są niezniszczalne. Nawet jeśli doświadczycie ich spalenia niesionym w Was ogniem, to one będą płynąć dalej w swej skumulowanej mocy uzdrawiającej otoczenie z fałszu, przemocy, chaosu, dezintegracji w boską prawdę, pokój, ład, harmonię, jednię.
– Naucz nas obsługi. Skąd będziemy wiedzieć, że właśnie mamy je obok siebie jako naszą niewidzialną oręż? W jaki sposób Ty dowiesz się, że właśnie jej potrzebujemy w swoim posłannictwie?
– Pomyślcie o niebie. Wyobraźcie je sobie. A potem przypomnijcie sobie to nasze spotkanie, w którym pozostaje moc światła bezwarunkowej miłości. Wiem, że niesiecie bardzo wielki ciężar ze sobą, ale Wasze serca są lekkie miłością, dlatego jesteście tutaj ze mną. To niezmiernie ważne dla losów Ziemi i całego Wszechświata. Wypełniając swoją misję w duchu boskiej miłości, jednocześnie sami dostępujecie uzdrowienia. Wierzę, że przemienicie się w pięknych młodzieńców, z których oczu płynąć będzie niebiańskie uniesienie. Każdy z nas ma do wypełnienia swoją misję, w imię której spotykamy się właśnie teraz. Życzę Wam szczęścia – łzy wzruszenia już po raz kolejny popłynęły po policzkach Serene, tym razem z powodu wielkiej przemiany ciemności w światłość, która dokonuje się z udziałem jeźdźców o sercach dotkniętych świetlną wiązką bezwarunkowej miłości.
Jeźdźcy zwartym szeregiem zawrócili konie w stronę dalszej drogi.
– To czas na nas – skwitowały konie – kończymy naszą drogę, zostajemy tutaj, niechaj jeźdźcy dalej radzą sobie sami – konie uklękły przednimi nogami na trawie przed namiotem Serene w geście uwolnienia się od tych, którzy ich dosiedli. Chociaż można byłoby przypuszczać, że to spotka się z protestem i brakiem przyzwolenia ze strony jeźdźców, jednak oni zsiedli instynktownie z tęczowych koni, by wnet dosiąść iście ognistych rumaków, które wyrosły pod nimi z ich własnej energii, stanowiąc z nimi integralną całość.
Tęczowe konie właśnie dopełniły swojej misji, dowożąc do Serene jeźdźców, którzy dalej już będą podążać w swojej własnej ognistej aurze, wiedzeni boskim światłem z nieba, jakie popłynie do nich zawsze wtedy, gdy zechcą nim dotknąć Ziemi. Jeźdźcy powoli odpłynęli w dal, pozostawiając za sobą serca pełne wzruszenia w piersiach zarówno koni, jak i wilków oraz Serene, którzy patrzyli zgodnie w ich kierunku, aż tamci całkiem zniknęli za linią horyzontu.